sobota, 8 grudnia 2012

Przygotowania do…

Przygotowania do świąt ruszyły pełną parą. U nas też. Porządki przed świąteczne, mycie okien, strojenie domu w i na zewnątrz – nie, nie ma i nie będzie domku z reklam, święcącego tysiącami lampek ledów czy innych jakiś tam… To nie ekologiczne, nie moralne, nie ekonomiczne i inne „nie” też by się znalazły. Jest mniej, jest skromniej, jest kryzys. Prezenty w tym roku też wypadną hm, kryzysowo. Raz, że nie ma kasy dwa, że za dużo rzeczy trzeba oddawać, co jest nie ekologiczne, nie moralne, nie ekonomiczne i tak dalej. Ktoś powie: przy takim nastawieniu to handel nie pobije następnego rekordu obrotów. Zgadza się, ale patrząc na sprawę z ekologicznego punktu widzenia to ile dwutlenku węgla można zaoszczędzić nie przewożąc prezentów ze sklepu do domu i do sklepu tam i z powrotem ! Podoba mi się, że jest globalny kryzys. Dlaczego ? Przynajmniej nie mam wrażenia, że przyczyną naszych kryzysowych świąt, jest moja borelioza. Zapewne troszkę, no może więcej niż troszkę. Ale z drugiej strony, jaki my tam mamy kryzys !! Jak znam życie to i tak każdy z nas zje, strawi i wydali więcej niż powinien. Powiedzmy jakieś 2500 do 3000 kcal na dzień. Średnio na osobę. Do tego niewiele ruchu. Odległości: kuchnia <-> duży pokój <-> kibelek – powiedzmy sobie wprost – nie są powalające. Jakieś 100 metrów na wieczór. Pilot też nie waży zbyt dużo. Największy wysiłek będzie wtedy, kiedy trzeba się będzie skupić :-) nad podręczną lekturą.
A tak poważnie !
Jeśli pomyślimy troszkę krytycznie w stosunku do siebie, to czy nie mamy naprawdę błahych problemów ? Owszem, wszyscy znamy osoby walczące na różnych frontach, finansowym, rodzinnym, zdrowotnym. Ale czy tak naprawdę nasze tarapaty są takie wielkie ? W moim przypadku, następuje pewna przemiana dotycząca sposobu myślenia. Po tym jak dowiedziałem się, że mam boreliozę i jak zacząłem czytać co to jest, jak się ją leczy, jak się z nią żyje, to pomyślałem sobie, że mam przechlapane. Teraz myślę, że dopóki mam nadzieję na wyleczenie, na wybicie paskudztwa z mojego organizmu, to mogę nazywać siebie szczęściarzem. Szczęściarzem, bo mieszkam tu gdzie mieszkam, że mam pieniądze na leki i rodzinę która mnie wspiera w mojej walce. No i że mogę myśleć o przyszłości. Owszem, nie jestem w stanie określić kiedy co i jak. Ale mogę mieć nadzieję że kiedyś będzie lepiej. Takie światełko w tunelu.
Nie trzeba daleko szukać, żeby spotkać ludzi których nadzieja opuściła…
Człowiek przeważnie docenia rzeczy dopiero, gdy je traci. Taka ludzka natura. rzadko cieszymy się tym, co mamy, bo to dla nas takie oczywiste. Cieszmy się więc każdym porankiem, każdym przebudzeniem. Choćby bardzo wcześnie rano. Nawet wtedy, kiedy wstając jest nam zimno, mimo (stosunkowo) młodego wieku trzeszczą nam stawy, w drodze do ubikacji stoi krzesło z twardymi metalowymi nogami, które tak bardzo kochają nasze malutkie palce u nóg. Nawet wtedy, kiedy wieczorem komuś spadła ze stołu pinezka… Każdy taki poranek jest dla nas informacją, że ktoś tam na górze, ma jeszcze w stosunku do nas jakieś plany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz